Aktywność zwaną powszechnie bieganiem uprawiam od listopada 2006 roku, kiedy to po zaprzestaniu bardzo usystematyzowanego przez treningu w podnoszeniu ciężarów, przez mniej więcej 2 lata w fotelu “udało mi się złapać” dodatkowe trzydzieści cztery kilogramy. Zasadniczo powiało dramatem i mając na uwadze dwa wyjścia – nie robić z tym nic czekając na wyrok lub powiedzieć dość, zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Później było trochę jak w kalejdoskopie zdarzeń: Pierwsze zawody na dystansie 6 kilometrów, pierwszy półmaraton, później maraton i korona maratonów polskich. Kilka maratonów poza granicami kraju i przesiadka na triathlon, okraszony połówką w Suszu. Tak w telegraficznym skrócie wyglądało jakieś trzynaście lat sportowej przygody. Od jakiś trzech lat z okładem nie startuję już w jakichkolwiek zawodach biegowych, a do prawie dwóch biegam wyłącznie po naturalnych ścieżkach i nie zabieram ze sobą zegarka. Nie realizuję także żadnego zaplanowanego treningu, a przynajmniej nie w tym rodzaju ruchu. Główną aktywnością stał się rower oraz praca z mobilnością własnego ciała. Bieganie stało się wyłącznie aktywnością uzupełniającą, takim jabłuszkiem jedzonym od czasu do czasu…

Jednym z podstawowych założeń zmiany jaką podjąłem w tym obszarze aktywności, było zaprzestanie biegania w formie usystematyzowanego treningu oraz darowanie sobie startów w zawodach. Na tą decyzje nałożyły się w sumie dwa względy. Z jednej strony – praca zawodowa i związanych z nią rozwój prowadzonej firmy, a z drugiej poczynione przez ten czas obserwacje i własne wnioski co do kierunku, w którym zmierza ten sport, szczególnie w jego nieco “ślepym” amatorskim wydaniu. Wszechobecny wyścig o przysłowiową pietruszkę, graniczący często lub przekraczający ogólnie pojęte zasady zdrowia, coraz bardziej raził mnie w oczy. Im dalej tym gorzej, a bardzo niemądrą robotę w tym zakresie tworzyły często szczególnie bardzo monotematyczne i samonakręcające się spirale towarzystw wzajemnej biegowej adoracji, z których całkowicie się wyłączyłem…

Kolejną zmianą jaką już sporo wcześniej postanowiłem wprowadzić, to definitywna zmiana sposobu biegania. W zasadzie niby nic trudnego, ale jak na temat spojrzy się nieco inaczej, zmiana która początkowo bardzo boli. Piszę tu o bieganiu naturalnym. Cóż to takiego ? Otóż spójrz jak biegają dzieci i porównaj to, najlepiej w zwolnionym tempie, z mijającym się w biegu dorosłym. Gdzie szukać różnicy ? Przede wszystkim w naturalnym wykorzystaniu naszej stopy, a nie promowanych marketingowo super hiper amortyzacji kosztującej coraz to bardziej horrendalne kwoty. Miekkie lądowanie na śródstopiu kontra łupanie piętami o chodnik. Samo przez się, się rozumie, prawda ? Nasza biomechanika to najlepsze narzędzie do ruchu, a stopa będąca w tym zakresie majstersztykiem mówi sama za siebie. Tutaj naprawdę nie ma co wyważać otwartych drzwi. Wejście w bieganie naturalne owszem jest trudne, wymaga cierpliwości i akceptacji tej formy ruchu przez zardzewiały i poprzekracany mięśniowo system. Później jest tylko lepiej, zdrowiej i przyjemniej…

Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa.
Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów…
Lucy Maud Montgomery

Kolejnym z moich zmianowych założeń jest tempo, w zasadzie jego drastyczny spadek. Obszar, który swego czasu pozwolił mi biegać z dokładnością chronometru i każdy kilometr maratonu pokonywać szybciej o kilka sekund, był najtrudniejszym do pozbycia się z nawyków jakie sobie zakodowałem. Odruchowe zatrzymania zegarka, analizy tempa, tętna, średniej innych danych były czymś naturalnym, jak kolejne spojrzenie na zegarek. Dziś, kiedy czasem na bieganiu wyprzedają mnie “kijkarze”, nic sobie z tego nie robię. Znając wartość jaką niesie ruch w tym czysto tlenowym tempie, ustalam tylko ogólny czas jaki poświęcę na tą aktywność. Nic poza tym, no chyba że zabrałem ze sobą kamerę. Taka forma podejścia pozwala nie tylko maksymalnie korzystać z dobrodziejstw ruchu, ale także świetnie odpręża przeładowany różnymi bodźcami własny system operacyjny…

Ostatnią ze zmian w moich biegowych założeniach jest zmiana oraz swoista zmienność miejsc, w których biegam. Jak ognia unikam betonu i asfaltu, który wcześniej dominował w moim kilometrażu. Zaczynam i kończę aktywność w jak najbardziej naturalnym otoczeniu. A tam gdzie dawniej dobiegałem teraz dojeżdżam. Park i las stały się głównym obszarem w tym temacie, a ewentualne inne odcinki w tej kwestii ograniczam do niezbędnego minimum. Największym bonusem w tym zakresie jest różnorodność miejsc, w jakich można się znaleźć. A będąc tu od początku do końca  aktywności wydłuża się także ilość czasu w otoczeniu przyrody. Niby nic, a robi ogromną i zarazem bardzo potrzebną różnicę, w otaczającym nas “betonowym” świecie pełnym hałasu…

Obecnie ta forma ruchu w mojej aktywności, to dwa lub trzy dni w tygodniu poświęcone na “mniej więcej” godzinę biegania. Mniej więcej bo z założenia nie zabieram zegarka, a obecny na podorędziu telefon służy jedynie do odsłuchu muzyki, podcastu i pełnienia funkcji awaryjnej w przypadku niespodziewanych zdarzeń. Coraz rzadziej notuję także swoje aktywności na “stravie”, która pomału i na podobieństwo wygaszonego już “endomondo” staje się fejsbukowym śmietniskiem pozorów i targiem próżności. Polecam spróbować, ten system naprawdę doskonale działa bez angażowania w niego niepotrzebnych dystraktorów własnej uwagi…

Dobra energia dla Was – Marek Mróz.