Z decyzją startu w kolejnej edycji Elbląskich zawodów, wahałem się do ostatniej chwili. Bardziej kręciła mnie perspektywa zabawy z obrazem na tej imprezie, wyszło jednak inaczej i wyglądało to mniej więcej tak: Zapisałeś się ? Tak. Na jaki dystans ? Powinienem się zapisać na 1.5 m ale nie było takiego dystansu… więc zapisałem się na 1.5 km. Mam nadzieję że rzeka nie wyleje jak wejdę do wody, ale ludzi na śluzach warto jednak uprzedzić …

Cykl Enduro Man wspominam bardzo dobrze, zarówno edycję ubiegłoroczną jaki i tą z cyklu 2015. To jedyna w swoim rodzaju impreza, gdzie trzy dyscypliny są od siebie oddalone czasowo, można również wziąć udział nie we wszystkich, tylko w tych wybranych przez siebie i na odpowiadającym nam dystansie. Tym razem całość zawodów oddzielono od siebie czasowo dość znacznie oraz zmieniono nieco samą strukturę imprezy, jeśli chodzi o stopień trudności.

Pierwszy pływacki etap zawodów podzielono na dwa dystanse – 750 oraz 1500 metrów, co dawało w sumie jedno lub dwa okrążenia do pokonania w wodach rzeki Elbląg. Wbrew dość powszechnej opinii nadwornych krytyków aktywności wszelakich, pływa się w niej całkiem przyjemnie, a dryfujące co kawałek rośliny i zielone wyspy dodają zawodom tylko smaku. Płynąc “swoje” udało mi się złapać w miarę swobodny rytm i jak się później okazało minąć półmetek przed zwycięzcą pierwszego dystansu. Cóż, jest nad czym popracować, przynajmniej jeśli chodzi o stronę taktyczną. Zawody bezapelacyjnie wygrał Marcin Trudnowski z Grupy Wodnej, a na czwartej pozycji nadgarstek z czipem do maty przyłożył Patryk Skrzyński z Waniewski Coaching. W tym miejscu dziękuję również szczególnie kilku osobom za świetne wsparcie tego dnia – Krzyśkowi, Tadeuszowi, Bogusiowi, Marcinowi i Patrykowi – dobrze że jesteście 🙂

Świetne zabezpieczenie trasy, doping z mostów i bulwaru oraz genialna jak zawsze elbląska spikerka, dopinają obraz całości pierwszej części EnduroMan Elbląg 2017. Kameralne imprezy mają coś czego nigdy nie doświadczy się na komercyjnych zawodach masowych, świetny klimat i masę dobrej energii. Bażantarnia a wraz z nią również “Belweder” czeka na biegowych śmiałków, do zobaczenia niebawem…

Druga część Enduroman 2017 skierowała systemy operacyjne w kierunku elbląskiej Bażantarni. Znając ją dość dobrze i dając się ponieść garści motywacji przyjaciół płynącej niczym wezbrane wody Kumieli, kliknąłem odruchowo 25 kilometrów. Opamiętanie przyszło w porę i zmiana dystansu na 15 z perspektywy czasu była właściwa, choć nie ukrywam że warunki na start były tak trudne, że aż idealne…

Pogodowa aura końcówki lata sprawiła, iż park przywitał nas trasą, której nie powstydził by się żaden runmagedon. Wszechobecne błoto i woda, podbiegi i śliskie zejścia, stanowiły genialną esencję tej imprezy. Jak to określił jej pomysłodawca Bogusław Tołwiński „właśnie na taką pogodę czekałem, to jest prawdziwy enduroman…”. Bieg poprowadzono na jednej z trudniejszych ale i malowniczych tras zahaczającej o kultowy belweder. Miejscami las spowijała mgła – „jesteśmy tu niczym goryle we mgle” – odrzekłem do mobilizującego wysiłek Bogdana, łapiącego nisko grunt tuż przed moim nosem…

Pierwsza nawijka spokojnie, ostrzejsze podejścia nisko z rękoma na kolanach, ostre zbiegi asekuracyjnie. Bajpas zejścia na niski mostek zahaczył o klasykę trailu, bagno po kostki i woda. Trochę szkoda że zrezygnowano z odcinka pod mostkiem elewów, choćby dla chętnych, wlazł bym tam na pewno…

Kolejna pętla to samotne okrążenie, idealnie. Było mi ono tego dnia bardzo potrzebne, pozwoliło odświeżyć sobie świadomość po co właściwie to robię, a także dlaczego wciąż mnie to kręci. Trochę na samopoczucie i lekko na tętno, łapiąc energię z każdego mijanego zakrętu, każdej rozbryzgniętej kałuży i każdego ominiętego na ścieżce ślimaka…

Ostatnia część to etap na przysłowiową szagę. Pilnowałem tylko żeby nie wejść na zbyt wysokie obroty podrdzewiałego diesla i nie wykręcić gdzieś nieopatrznie podwozia. Ostatni kubek wody i pokruszona “krówka” na szczycie Belwederu i meta. 34 sekundy za szybko w stosunku do założonego minimum, czyli idealnie…

Słowa uznania należą się również wolontariuszom, szczególnie na trasie gdzie moknąc dzielnie wspierali nas na punktach żywieniowych i podtrzymywali linę asekurującą na belwederze. Dziękuję za Wasze wsparcie. Do biegania wrócił też Tomek, gubiąc gdzieś po drodze 6 pięciolitrowych butelek wody, wystartował mimo obaw na dwóch pętlach. Połknął bakcykla gór, jakich namiastkę daje piękna Bażantarnia.

Dawno nie odciskałem swoich śladów w Bażantarni, zbyt dawno. Kiedy biegniesz po tym pięknym parku i wokół Ciebie leje deszcz, a buty zasysa wszechobecne błoto, sport wkracza w zupełnie inny wymiar. Czujesz każdy krok, każdą kroplę deszczu, każdy oddech. Czujesz, że żyjesz…”

Decyzję o odpuszczeniu ostatniego startu, żeby nie było za łatwo, podjąłem dzień wcześniej w lesie. Dwa poprzednie świetnie zorganizowane epizody, dały mi dobry obraz aktualnego stanu rzeczy, zwanego popularnie kondycją. Równocześnie z tą decyzją postanowiłem pojechać na te zawody w bardziej technicznym celu, pomóc ekipie El-Aktywnych przyjaciół, w tworzeniu swoistej sportowej kroniki ich małej ojczyzny. I tak uzbrojony w zakurzone szkło, stanąłem po drugiej stronie sportowej barykady…

W zawodach wieńczących tegorocznego Enduro Mana wystartowało około 40 osób, które do pokonania miały 17 pętli ulicami miasta, co w sumie stanowić powinno dystans około 20 kilometrów. Przed samym startem tradycyjne instrukcje od głównego prowokatora całego cyklu Bogdana Tołwińskiego i kolarze ruszyli na trasę. Już po pierwszej pętli uformowały się małe grupki podające wspólne i całkiem mocne tempo. W czołówce znaleźli się koledzy z GK Gryf Tczew oraz Elbląskich Ustawek Szosowych i jak się później okazało, to właśnie między nimi rozegrała się walka o pierwsze trzy miejsca na pudle.

Sama impreza była dość dobrze zabezpieczona, co przy prędkościach rozwijanych na szosie ma niebagatelne znaczenie, zarówno dla zawodników jak i widzów. Jedynym mankamentem byli notorycznie łamiący prośby wolontariuszy postronni piesi, przechodzący tuż za zakrętem, często w najmniej odpowiednim momencie. Dopiero zobligowanie do działania służb mundurowych pomogło zażegnać niebezpieczeństwo kraksy, do której o mały włos nie doszło chwilę wcześniej na jednej z pętli. Warto przy kolejnych edycjach zabezpieczyć bardziej ten temat i całkowicie wykluczyć ruch pieszych po trasie zawodów, a szczególnie w jej krytycznych punktach.

Zakończony EnduroMan 2017 w moim przekonaniu budzi lekki niedosyt. Porównując go do poprzednich edycji, uważam że zabrakło w nim mimo wszystko jednej ważnej rzeczy – ciągłości tej fajnej imprezy. Miało to miejsce w poprzednich latach kiedy cykl zamykał się w trzy dni pod rząd, i było to zdecydowanie ciekawsze rozwiązanie, szczególnie pod kątem przygotowania się do udziału i narastającego zmęczenia. Wiem, że w organizację tej imprezy garstka ludzi wkłada swoje serca i własny wolny czas, robią kawał dobrej promocji sportu pozytywnego. Liczę na to że w przyszłym roku znów staniemy na starcie i łącząc w kole dłonie wydamy wspólny okrzyk…  Enduro !!! Man !!!

Z Pozdrowieniem – Marek Mróz.