Przełom roku to z reguły czas postanowień i planowania. Czas, w którym trywialne “nowy rok nowy ja” choć przez chwilę, nabiera nieco bardziej konkretnego znaczenia. Może one kończyć się różnie, a w moim przypadku mijający rok jest tego bardzo konkretnym przykładem, jak ten temat zasadniczo nie powinien wyglądać. Kilka wpisów na blogu, w sumie dwa mające jakikolwiek kontekst filmy na kanale oraz chroniczny brak czasu na systematyczną aktywność, skłoniły mnie do kilku nieco głębszych przemyśleń. Cóż czasy “półtora kocura” minęły bezpowrotnie, należy uznać za bezsprzeczny, pozostaje natomiast pytanie – zostawić ten “wózek z węglem”, czy załadować go sensownie i pociągnąć nieco dalej ?

Esencją mojej sportowej przygody, był udział w kilkunastu maratonach, włącznie ze zdobyciem korony maratonów polskich i startem w kilku innych poza granicami kraju. Sporą dozę wspomnień budzą do dziś Vienna Marathon, Maraton w Pradze i trzy edycje kultowego Maratonu w Berlinie, gdzie nasz wesoły pomorski autobus lokalesi podobno wspominają do dzisiaj. Wisienką na torcie, a jednocześnie finiszem zafiksowania aktywnością po przesiadce na nieco bardziej wszechstronny sport, był udział w 1/2 Ironman w Suszu i akcja dla dzieciaków z Dorotkowa. Finisz, który notabene wycisnął więcej łez na mecie, niż potu w upalnym drugim i trzecim okrążeniu. Po paru latach od tego momentu, patrząc nieco z boku na ten amatorski sport amatorski oraz kierunek, w którym według mnie coś poszło nie tak, potrzebowałem chwili przerwy. Chwili, po której zdecydowałem się to wszystko po prostu zostawić.

Pomału, pewnego rodzaju optymalnie korelująca z początkiem peselu aktywnością, stał się rower. Kilka pierwszych dłuższych wyjazdów, przerodziło się w start w bikepakingowych przygodach – pierwszej edycji Pomorskiej 500 i Wanoga Gravel 2021. Kilkaset kilometrów przygody w środku niczego oraz zdanie się jedynie na własne możliwości, nawigację i zabrany ekwipunek, potrafi zasadniczo zmienić punkt widzenia i kąt pod którym postrzegamy rzeczywistość. I choć łyżką dziegciu w tym zamieszaniu, według mojej oceny, było nieporozumienie co do jakości tras dedykowanych przez organizatorów dla graveli, obszar ten odcisnął spore piętno w otchłaniach mojej wyobraźni. Wbrew pozornej opinii rower tego typu wymaga dróg, może nie do końca najlepszej jakości ale dróg, a nie bagien, poligonów albo tras dla rowerów zjazdowych czy quadów. Tak czy inaczej, wiedziałem że jeszcze kiedyś wrócę do tematu.

Mijający rok, poza kilkoma zorganizowanymi wypadami “wokół komina”, Wielkanocnym Coffee Ride z Grupa Kolarską Malbork i podróżą na Maltę – cz1. i cz2., to generalnie zastój biologicznej części systemu jeśli chodzi o systematyczny ruch. Jednym z elementów jaki to spowodował i zapewne zdominuje rok 2023 jeśli chodzi o czas wolny, a i realizację części obowiązków zawodowych, będzie nasz wodny krążownik – Nexus 850. Pomysł na wolny czas jaki realizujemy od początku naszej współpracy, a zarazem marzenie które spełniliśmy po dziewięciu latach od założenia naszej firmy. Nie obyło się też bez momentu, gdzie naszedł mnie pomysł zmiany obecnego sprzętu – Focusa Atlas 6.7 na wyprawowy Mtb hardtail, ale temat musi jeszcze poczekać. Atlas zostaje za sprawą, kilku szybkich decyzji, pojawienia się we wrześniu syberyjskiego futra o imieniu Fuzzer i jednego grubszego pomysłu podsuniętego przez Waldka Misia – Tuskany Trial.

Tuscany Trial 2023 będzie dziesiąta z kolei edycją, włoskiej rowerowej przygody bez wsparcia z zewnątrz, pod wdzięczną nazwą “The Ring”. Nazwa wynikająca z racji przebiegu trasy po tytułowym pierścieniu, to także świetny kontekst co do logistycznej strony całego wyjazdu. Tegoroczna czerwcowa impreza, z metą i startem w Castagneto Carducci, będzie miała 480 kilometrów oraz 6900 metrów przewyższeń. Zmierzymy się z nią we czwórkę wraz z Waldkiem, Adamem i Grzegorzem. Zapowiada się epicka przygoda. Podróż trwa, a meta zweryfikuje wszystko.

Dobra energia dla Was – Marek Mróz.