Akwarystyka od zawsze była blisko mojego własnego środka ciężkości. Większe czy mniejsze szkiełka, 20 czy 570 litrów wody, nie robiło w zasadzie większej różnicy, liczyło się tylko całkowite pochłonięcie tą piękną pasją. Poprzez splot wszystkiego co było dostępne w ówczesnych sklepach akwarystycznych, poprzez późniejszy dłuższy epizod związany z wielkimi afrykańskimi jeziorami i endemicznymi pielęgnicami z Jeziora Malawi oraz Tanganika, przyszedł czas na całkowitą zmianę struktury akwarystycznej pasji. Przesiadkę na nieco gęstszą i zdecydowanie bardziej słoną wersję wody, zainicjowały wbrew pozorom zupełnie przypadkowe i niespodziewane zdarzenia. Obecnie jednego jestem pewien, do słodkiej wody na pewno nigdy już nie powrócę...
Pomysł wyjazdów rowerowych w konwersacyjnym tempie połączony z eksploracją okolicznych terenów, nie jest czymś zupełnie nowym w zakresie możliwych do realizacji kombinacji pojęcia "wyjść na rower". Ogólnie dostępne tempo, niewymagająca cudów techniki i ultralekkich karbonowych ram trasa oraz kultowa już kawa z naturalnym imbirem, stały się podstawowym założeniem każdego z naszych wyjazdów. Nakręcenie się na spędzenie paru lub nawet kilku godzin w siodełku, przynosi zawsze ten sam pozytywny zastrzyk energii i darmowych endorfin, na dalszą część dnia. Wystarczy podjąć właściwą decyzję i chcieć nieco zmęczyć swoje własne serce...
Gdzieś w połowie drugiego dnia pomorskiej 500 na pytanie czy kiedykolwiek jeszcze wybiorę się na coś podobnego, odpowiedział bym bez zastanowienia. Nigdy więcej. Kilkanaście kilometrów przed metą koncepcja mojego nieco sfrustrowanego podejścia do długodystansowej jazdy rowerem uległa całkowitej zmianie. Gdzieś w odmętach bliżej nieogarniętej przyszłości wiedziałem, że zrobię to ponownie. Solidna garść doświadczeń, rozterek, problemów i nieco manualnych ograniczeń już po samej wyrypie, zdecydowało o kilku zmianach w obecnym sprzęcie oraz nowym celu na wyjście poza przyjemną strefę komfortu...
Jesień mimo niezbyt szczególnie napiętego kalendarza zawodów i imprez sportowych w tym roku, staje się często naturalnym etapem roztrenowania po sezonie. Taki odcinek wyciszenia organizmu, to doskonałe medium regeneracyjne nie tylko dla mięśni ale i dla własnej głowy. To również świetna okazja do posmakowania swojej pasji z nieco innej strony i spojrzenia na nią z pewnego dystansu i odmiennej perspektywy. Całkowita bezczynność dla ludzi uzależnionych od wysiłku nie wchodzi przecież w grę. Czy nie warto więc zmienić delikatnie "kąty" i odciążyć organizm, a także dać popracować sercu w trochę inny niż do tej pory sposób...
Pomorska 500 już pierwszego dnia otrzymała swój własny i adekwatny do „różnotrudności” trasy przydomek – „Piekło Północy”. Pierwsza edycja młodszej siostry ultramaratonu Wisła 1200 stała się nie tylko wizytówką pięknych, miejscami jeszcze dzikich terenów zachodniego pomorza i kaszub, ale również sprawdzianem odporności uczestników i wytrzymałości ich sprzętu. Wszechobecny piach, błoto, trzęsawiska, pełne spektrum pogodowe i ponad 4000 metrów przewyższeń, odcisnęły znaczące piętno w ultrarowerowym świecie...
Start ultramaratonu Pomorska 500 dość długo stał nie tylko pod znakiem zapytania, ale i garści lokalnych spekulacji w rowerowym ultra światku. Sam w pewnym sensie mizernie oceniałem możliwość jego realizacji, zarówno w dobie wprowadzonych obostrzeń jak i realnych zagrożeń związanych z wiadomą sytuacją epidemiologiczną. Świadomie odwlekałem zakup nie tylko biletu, ale także ekwipunku i części wymaganych zarówno przez logikę jak i własny instynkt samozachowawczy. Wszystko trwało w pewnego rodzaju zawieszeniu do momentu, który diametralnie zmienił najbliższy czas, momentu zakupu biletu w jedną stronę...
Przychodzi taki moment kiedy musimy zmienić kierunek działań, przedefiniować oczywiste do tej pory wartości, na nowo odszukać siebie. Czas w którym odrobina nostalgii i grzanego wina dość płynnie przeplata się z garścią nowych możliwości. Każdy z nas ma plany, marzenia, pasję. Realizację wielu z nich ogranicza czas, obowiązki, problemy i obawy. Mogą nigdy nie doczekać swojego spełnienia. Odkładamy je na później, na za tydzień, lub wciąż na jutro. A może właśnie to co powinniśmy zrobić, jest po drugiej stronie naszego strachu... ?
Żyjemy w świecie nieskończonych możliwości, wciąż pojawiają się nowe ciekawe opcje wyzwań, sprawdzenia się czy złapania garści dłuższej lub krótszej motywacji. Codziennie zalewa nas masa informacji, z których większość to spam, reklama lub wszechobecny targ próżności. Wartościowe zasoby wymagają sięgnięcia zupełnie gdzie indziej, czasem poza horyzont własnych utartych schematów. Przefiltrowanie tego wszystkiego, wymaga całkiem sprawnego systemu operacyjnego oraz pewnej dozy specyficznych umiejętności, lub podjęcia kilku mało wygodnych własnych decyzji...
Zaplanowanie kolejnego wypadu do stolicy polskich biegówek przyszło łatwo. Już po kilku kilometrach drogi powrotnej, było wiadome że za rok wracamy tu ponownie. Wypad szklarska i jakuszyce 2019 pozostawił za sobą masę wrażeń. Kontekst skrajności pogodowych gdzie już pierwszego dnia w mijanym po drodze Wrocławiu owiało nas przyjemne plus 16 stopni, kontra Szklarska i Jakuszyce, które przywitały nas dosłownie wrzucanymi do auta "łopatami" śnieżnego puchu i kilkoma stopniami na minusie. Tym razem było inaczej i to nie tylko za sprawą iście wiosennej pogody, aż do samej Szklarskiej, ale także warunków jakie na dzień dobry zaserwowały nam Jakuszyce...
Chyba nieco podświadomie lubimy się sprawdzać, pokonywać przeszkody niczym dawniej na pobliskim placu zabaw, kiedy to zakres działań ograniczała jedynie dziecięca wyobraźnia. Stawianie sobie wyzwań i celów, realizacja marzeń i planów to jedne z naszych uniwersalnych działań. Przyprawiając o dreszcze związanych z nimi emocji, potrafią być również nieco bolesne, szczególnie jeśli wplotło się w nie zbyt dużo baśniowych elementów...